Św. Teresa z Lisieaux – patronka misji
Jak to możliwe, że dwudziesto cztero letnia mniszka karmelitańska, która nigdy nie opuściła klauzury, została patronką misji i misjonarzy? Oczywiście, żywiła w sercu gorące pragnienia, by przemierzać ziemię w wzdłuż i wszerz, by umieścić na ziemi niewiernych zwycięski krzyż Chrystusa, ale, czy same pragnienia wystarczyły? To, że papież Pius XI w 1927 r. ogłosił św. Teresę z Lisieux patronką misji katolickich i misjonarzy wraz z Franciszkiem Ksawerym Kościół zawdzięcza w dużej mierze Misjonarzom Oblatom Maryi Niepokalanej. Otóż 3 września 1912 r. otworzyli oni swoją misję w Chesterfield- zachodnim brzegu Zatoki Hudsona, przyjęci z wielką nieufnością i obojętnością przez miejscowych. Eskimosi przychodzili do misjonarzy, ale jedynie po to, by kpić z wiary, modlitwy i Najświętszego Sakramentu, a niedzielę , zazamiast do kościoła szli na polowanie. Doszło nawet do tego, że dwóch misjonarzy zabili i zjedli ich wątroby. Jeden misjonarz zmarł w 1915 roku. Z całej misji został tylko jeden. W tej sytuacji biskup Owidiusz Charlebois OMI nakazał zamknąć misję, w przeciągu roku, jeśli nadal nie będzie żadnych nawróceń. Nic tego nie zapowiadało, skoro przez trzy lata nie udało się nikogo nawrócić.
Jednak, co dla ludzi jest niemożliwe, jest możliwe dla Tego, dla którego nie ma rzeczy niemożliwych. Jednak w swej pokorze Najwyższy posługuje się człowiekiem, a często, by objawić swoją moc wykorzystuje bardzo skromne znaki. Tak było w tym przypadku.
Otóż jesienią 1916 r. misjonarz otrzymał dwie koperty. W jednej była broszura 10 stronicowa opowiadająca o Teresie od Dzieciątka Jezus – karmelitance, a drugiej, w złożonej kartce znajdowało się trochę ziemi z grobu Teresy z Lisieux. Do dziś nie wiadomo, kto nadał te koperty. Ojciec Tarquietil rozrzucił tę ziemię na terenie tej bezowocnej misji. Nie wiadomo, ze złości, z żalu, czy z tlącą się iskierką nadziei, że karmelitanka, która całe swoje zakonne życie, modliła się za misjonarzy, weźmie sprawy w swoje ręce, choć nie była wtedy nawet beatyfikowana, co stało się dopiero w 1923 r.
Stał się rzeczywiście cud. Tak o tym wspomina rocznik Misjonarzy Oblatów N.M. „Missions”, w którym zamieszczono oficjalne sprawozdanie bpa Owidiusza Charlebois OMI:
Oto w najbliższą niedzielę nie mógł uwierzy ć swym oczom, bo chmara Eskimosów ciągnęła do kościoła.
Dawno wiedzieliśmy, że mówisz prawdę – powiedzieli. Nie chcieliśmy tylko cię słuchać. Ale teraz ciążą nam nasze grzechy, a ty możesz je zabrać.
– Tak, mogę, gdy was ochrzczę
– Więc szybko nam wszystko wyjaśnij. Pokaż nam, jak się poprawnie czyni znak krzyża. Chcemy, by Jezus był z nas zadowolony.
Przyszedł do niego Tuni- szef wioski i powiedział.
– Trzech z nas chciałoby się jutro, koniecznie jutro ochrzcić wraz z rodzinami
– Jutro – to nie możliwe. Musicie się przygotować.
– Kiedy więc będzie to możliwe?
– Nie wiem. Przecież musicie pójść na polowanie, potem na połów ryb, a potem….
– My nie pójdziemy nigdzie – przerwał mu Toni. Nieważne teraz łowy, ani ryby. Zostaniemy tutaj, abyś nas przygotował do chrztu!
– Z czego będziecie żyć? Ryby, ani karibu samo do was nie przyjdzie.
– Czy to prawda, co nam kiedyś mówiłeś, że jest taki Ktoś dobry, do kogo mówimy „Ojcze nasz”?
– Prawda
– A zatem jest wszystko bardzo proste. Ty nauczysz nas mówić do Niego w ten sposób, by Mu się to podobało, a On nam pomoże. Nie zginiemy z głodu i będziemy ochrzczeni. …
Zdecydowałem przytoczyć ten dialog, który najpełniej ukazuje ogrom miłości, miłosierdzia i wszechmocy Boga. Żadne ludzkie słowa nie oddadzą tego, co się wydarzyło na tej skutej wiecznym lodem ziemi. Niemożliwym jest wręcz wysilać się, by opisać to, co musiało się dziać w sercu tego biednego misjonarza, który nie mógł uwierzyć własnym uszom i, jak sam wspomina, musiał pilnować, by się nie rozpłakać ze szczęścia, bo wiedział, że Eskimosi wzgardzą każdym mężczyzną, który okazał słabość.
O tym, jak obfity dreszcz róż zesłała Teresa z Lisieux na tę ziemię, niech świadczy fakt, że w 1923 r. ojciec Tarquietil ochrzcił 50 osób, a w 1924 r. trzeba było otworzyć następną misję, a wszystko dzięki grudce ziemi z grobu św. Teresy z od Dzieciątka Jezus, którą zdesperowany misjonarz rzucił na śnieg Dalekiej Północy.
Ta, która na pytanie sióstr, jak mają ją nazywać po śmierci odpowiedziała: „będziecie mnie nazywali Mała Teresa” wyprasza obfity deszcz róż- łask Bożych, również dla misji karmelitańskich w Afryce. Jest za co dziękować tej świętej, ponieważ w 2016 minie 45 lat, jak karmelici bosi z błogosławieństwem papieża Pawła VI wyruszyli do Burundi, by założyć tam placówkę misyjną.
Miejmy nadzieję, że „Mała Teresa”, którą Pius X nazwał: „największą świętą czasów współczesnych” nie zapomni również o nas. Za jej przyczyną i orędownictwem dokona się ewangelizacja i nawrócenie największego i czasem najbardziej opornego terenu misyjnego, jakim jest nasze serce. Do tego, jak uczy nas ta święta, nie potrzeba nadzwyczajnych, wielkich, spektakularnych działań i środków. Wręcz przeciwnie. Wystarczą małe, zwyczajne, za to nieodzowna jest ogromna wiara, zaufanie do Tego, który „jest mocen wszystko uczynić”.
Br. Tomasz od Matki Bożej Różańcowej (Kozioł)