Zelia i Ludwik Martin – kustosze sanktuarium karmelitańskiego w Lisieux
Skąd ten niecodzienny tytuł. Otóż zaczerpnięty on został z wypowiedzi rektora Bazyliki w Lisieux, który z okazji beatyfikacji rodziców św. Teresy od Dzieciątka Jezus w 2008 r. powiedział:
«Pierwszym sanktuarium terezjańskim nie jest Bazylika, ani nawet Karmel, lecz dom rodzinny Teresy, gdzie królował Bóg. Sanktuarium bowiem to miejsce, gdzie ludzie modlą się do Boga i kochają Go».
Ta wypowiedź koresponduje z tym, co o swoich rodzicach, atmosferze panującej w domu rodzinnym mówiła Mała Święta. Przytoczmy chociażby jedno bardzo znane zdanie: „Dobry Bóg dał mi Ojca i Matkę godniejszych Nieba niż ziemi.”
Zatem, kim byli rodzice, którzy nie tylko wychowali przyszłych świętych, ale sami zostali za takich uznani przez Kościół? Stało się to w niedzielę, 18 października 2015, podczas Synodu o rodzinie.
Otóż Ludwik Martin urodził się 22 sierpnia 1823 r. Był synem kapitana 19 oddziału szwoleżerów hiszpańskich. Wychował się więc w wojskowej atmosferze koszar, wspomnień ojca o kampaniach napoleońskich. Jako dziecko pułku, poznał rygor dyscypliny. Jednak czasy nie sprzyjały karierze wojskowej, o której, być może myślał. Uczy się u Braci Szkół Chrześcijańskich w Alençon. Przebywając niemal rok u kuzyna w Rennes, poznaje fach zegarmistrzowski, którego potem uczy się Szwajcarii. Tam też odwiedza klasztor Kanoników Regularnych św. Augustyna. W wieku 22 lat puka do furty klasztornej Kanoników i prosi o przyjęcie. Jednak z powodu nieznajomości łaciny, nie zostaje przyjęty. Powraca do Alençon, by uczyć się pilnie łaciny i uzupełnić wykształcenie. Jednak przemęczenie i stres, spowodowane nadmiarem nauki, przyczyniły się do pojawienia objawów depresji. Postanowił powrócić do fachu zegarmistrzowskiego. Doskonali swoje umiejętności w Paryżu, po czym wraca do Alençon. Dzięki pomocy finansowej życzliwych ludzi kupuje dom przy ulicy du Pont Neuf 17. Otwiera tam sklep zegarmistrzowski, a po jakimś czasie dokłada tam biżuterię. Mieszka tam razem z rodzicami, siostrzeńcem, 15 letnim sierotą, służącą i dwiema dziewczynami ze szkoły koroniarskiej. Jego kompetencja i obowiązkowość przyciąga klientelę. Skrupulatnie przestrzega niedzielnego odpoczynku, odmawiając wtedy otwarcia sklepu. Warto zaznaczyć, że Ludwik należy do grona przyjaciół zacnej rodziny przedsiębiorców, właścicieli sklepów z jedwabiem, dywanami, płótnem – rodziny Rometów. Z tego grona wybierze rodziców chrzestnych dla swoich dzieci. Jednym z ulubionych jego zajęć jest łowienie ryb, co sprawia, że inni nazywają go Martin- Rybołów. Nie gardzi również polowaniem. Jednak od zawsze było w nim gorące pragnienie samotności. By dać twemu upust kupuje posesji, gdzie spędza dużo czasu na modlitwie, czytaniu pobożnych książek, pisaniu. W ogrodzie umieścił figurę Najświętszej Maryi Panny. Na ścianach pawilonu napisał sentencje: „Bóg mnie widzi”; „Wieczność się zbliża, a my o tym nie myślimy” ; „Szczęśliwi ci, którzy zachowują prawo Pana” Jego sposób życia sprawia, że zwraca na niego i zaczyna się nim interesować młoda dziewczyna z zaprzyjaźnionej, zamożnej rodziny. Ludwik, pragnący żyć w dozgonnej czystości nie wyraża zainteresowania panną Guérin. Dopiero za namową księdza, u którego się spowiadał i matki, która bała się, by nie został kawalerem, zwraca uwagę na młodą koronczarkę. Tak w życiu Ludwika pojawiła się Zelia Guérin. Urodziła się ona w 1831 r. 12 kilometrów od Alençon, gdzie wraz z rodzicami i rodzeństwem przenieśli się 13 lat później. Była drugim z trojga dzieci. Starsza siostra Maria Ludwika i młodszy o 9 lat brat Izydor. Dziewczyny uczyły się u zakonnic Świętych Serc Jezusa i Maryi, gdzie otrzymały solidne wykształcenie i głęboką wiarę. Wraz z matką dziewczynki należały do Bractw Szkaplerza Najświętszej Maryi Panny z Góry Karmel i Najświętszego Serca Jezusa. Jednak jej dzieciństwo nie było beztroskie. Jej relacje z surową i szorstką matką wpłynęły na wrażliwość dziewczynki. Nigdy nie miała lalki, nawet maleńkiej, jak skarży się sama Zelia. Po latach tak napisze do swego brata Izydora:
„Moje dzieciństwo, moja młodość były smutne, jak całun, gdyż, jeśli matka ciebie rozpieszczała, dla mnie, jak wiesz, była zbyt surowa; ona, parzcież tak dobra, nie miała do mnie podejścia, dlatego moje serce bardzo cierpiało”
Wiara, którą przekazali rodzice, a szczególnie matka swoim dzieciom była podszyta lękiem i surowością jansenizmu. Warto zaznaczyć, że ojciec Zelii, Izydor był żandarmem 96 Pułku piechoty liniowej i przez 10 lat uczestniczył w wojnach napoleońskich. Jednak, jak zaznacza niejednokrotnie przyszła pani Martin, bardziej wymagająca i surowa była matka, niż tato, który był przecież wojskowym. Tak oto Summarium procesu beatyfikacyjnego Zelii opisuje rodziców Guérin jako „bardzo typowe, każda na swój sposób, osobowości. Byli surowi, autorytatywni, wymagający. W przeciwieństwie do tego, co można by sobie wyobrażać, bardziej łagodny był ojciec niż matka”
Zelia, podobnie jak Ludwik myśli o życiu zakonnym. Swoje kroki kieruje do Sióstr św. Wincentego á Paulo, które opiekują się chorymi w szpitalu dla ubogich w Alençon. Jednak przeorysza bardzo szybko dochodzi do wniosku, ze dziewczyna nie ma powołania i wyraźnie jej o tym mówi. Zelia jest rozczarowana, ale nie szuka dalej. Z jej przepełnionego bólem serca wypływa taka oto modlitwa.
„Mój Boże, ponieważ nie jestem godna być twoją oblubienicą, jak moja siostra, wstąpię w stan małżeński, aby wypełnić twoją świętą wolę. A więc proszę Ciebie, daj mi dużo dzieci i żeby wszystkie były Tobie poświęcone”
Nie pozostaje bezczynna. Nauczywszy się haftu koronki z Alençon, z której od XVII w. miasto słynęło zapisała się do szkoły koronkarskiej. 8 grudnia 1851 r. po odprawieniu nowenny do Niepokalanego Poczęcia Zelia otrzymuje natchnienie, by robić koronki z Alençon. Wraz z siostrą Ludwiką otwierają Biuro w domu Pigache. Piękno wykonywanych tam koronek sprawia, że „przedsiębiorstwo” , prowadzone przez siostry Guérin otrzymuje medal. Od 1853 r. interes pozostaje w rękach samej Zelii, ponieważ Maria Ludwika zostaje przyjęta do wizytek Zelia pragnie wyjść za mąż, ale odrzuca natarczywego dyrektora szkoły koronkarskiej. Do tejże szkoły uczęszcza matka Ludwika Martin. Od razu zwraca uwagę na młodą, ładną i skromną Zelię i mówi o tym synowi. Wcześniej aranżuje ich spotkanie na moście Saint-Léonard. Po trzech miesiącach narzeczeństwa decydują się na ślub, który odbył się 12 lipca 1858 r. o północy w kościele Notre-Dame. Ludwik miał 35 lat a Zelia 27. Ludwik podarował żonie medalion przedstawiający Tobiasza i Sarę. Małżonkowie pragną żyć jak brat z siostrą, ofiarując Bogu swą dozgonną czystość. Na zmianę decyzji trzeba było długo czekać. Niemałe zasługi w tym względzie miał ks. Hurel – spowiednik Ludwika. Wpierw przekonał młodych, by przyjęli pod swój dach pięcioletniego chłopca, by w ten sposób ulżyć dalekiemu krewnemu – wdowcowi z jedenaściorgiem dzieci. Napomknął również, że byłoby dobrze, żeby jego rodzina miała swoje własne dzieci. Przekonanie o tym Zelii zajęło Ludwikowi 10 miesięcy. Zmiana była radykalna. W latach 1860-1873 poczęło się dziewięcioro dzieci. Tak o tym pisze Zelia do swej córki Pauliny:
„Twój ojciec miał upodobania podobne do moich, sądzę nawet, że nasze wzajemne uczucie wzrosło z tego powodu. Żyliśmy w harmonii i zawsze był dla mnie pociechą i podporą. Ale kiedy pojawiły się dzieci, nasze poglądy nieco się zmieniły; żyliśmy już tylko dla nich, to było nasze szczęście, znajdowaliśmy je tylko w nich. Nic nas już nie kosztowało; świat przestał być ciężarem. Dla mnie było to dużym pocieszeniem i chciałam ich mieć dużo, by wychowywać je dla Nieba”
Na innym miejscu mówi: „Kocham dzieci do szaleństwa. Jestem stworzona, żeby je mieć.” Te słowa wydają się niepokojące. Mogą sugerować, że dzieci przysłoniły rodzicom, a szczególnie świętej matce, Boga, a ich wychowanie nie przysporzyło im żadnego problemu, ponieważ od samego początku były święte. Nic bardziej mylnego. Jako pierwsza przychodzi na świat Maria Ludwika, półtora roku później rodzi się Maria Paulina. 3 czerwca 1863 rodzi się Leonia. Jest delikatna i krucha, co niepokoi rodziców i otoczenie. Rok później przychodzi na świat Maria Helena. Zelia nie może już karmić z powodu guza piersi. Helenka jest chorowita. Trzeba ją oddać mamce. Wreszcie pojawia się upragniony syn – Maria Józef Ludwik, który będzie mógł zostać kapłanem, czego bardzo pragnęła Zelia. Jego również musiała oddać do mamki, gdzie umiera na różę, mając zaledwie pięć miesięcy. Następnie przychodzi na świat się drugi syn Maria Józef Jan Chrzciciel. Ten również umiera po miesiącu i trzynastu dniach. Po roku rodzi się Maria Celina, również wychowywana przez mamkę. Gdy miała dziesięć miesięcy, umiera jej siostra Helenka w wieku pięciu i pół roku. Podczas wojny francusko-pruskiej rodzi się Maria Melania Teresa, która po dwóch miesiącach umiera.
To, że dzieci nie przysłoniły małżonkom Boga, który nadal był dla nich najważniejszy, świadczy fakt, jak bardzo zabiegali o to, żeby były one od razu ochrzczone, jak cierpieli, gdy z powodu choroby i widma śmierci, zagrażającej dziecku i musieli je pośpiesznie ochrzcić zwykłą wodą. Nie należy nikogo przekonywać o ogromnym cierpieniu i bólu matki, gdy nie mogła karmić własnych dzieci i musiała je oddać obcej mamce. Sen z powiek rodzicom spędzała chorowitość i nadwrażliwość Teresy i niesforność Leonii. To, co pozwalało im przetrwać te trudne momenty to szczera, głęboka miłość między nimi, głębokie, zaangażowane życie religijne, codzienna wspólna modlitwa, msza święta, częsta komunia święta, z wielką gorliwością obchodzone święta, cześć oddawana Najświętszej Maryi Pannie. Szczególnie ulubioną formą kultu maryjnego było nabożeństwo majowe. Ludwik należał do Towarzystwa Najświętszego Sakramentu. Zelia jest zapisana do Arcybractwa Konającego Serca Jezusa.
W sierpniu 1877 r. umiera Zelia. Ludwik z pięcioma córkami wyprowadza się do Lisieux i zostaje przygarnięty przez rodzinę Guérin. Wielkim ciosem dla niego był fakt wstępowania kolejnych córek do karmelu. Wiedział, że traci je na zawsze. Stres spowodowany tym sprawił, że wróciły symptomy choroby psychicznej, z której to powodu nie przyjęto go do kanoników. On, szanowany obywatel i przedsiębiorca trafił do zakładu dla obłąkanych. Opiekują się nim państwo Guérin i … córka Leonia, która nie może się odnaleźć w życiu zakonnym i po wielekroć wstępuje i występuje z zakonu wizytek, który niedługo będzie mógł cieszyć się nową błogosławioną, a być może świętą – siostrą Franciszką Teresą- Leonią Martin. Chciałoby się powiedzieć – przedziwny Bóg w świętych, który potrafi pisać prosto po czasami bardzo krzywych i zagmatwanych liniach naszego życia. Tyczy się to po trosze wszystkich świętych, a w szczególności rodziców, a właściwie całej rodziny Martin. Świecą niczym gwiazdy na niebie, by dodać odwagi tym, których dotykają trudności związane z nieudanym startem, nieodpowiednimi uwarunkowaniami, albo kruchością psychiki. Dzięki doświadczanym porażkom uczą się pokory i czynią z nich nowe powołanie, powołanie do niedoskonałości, do akceptacji swojej własnej niedoskonałości. Będąc natomiast uznanymi przez Kościół za świętych i postawieni za wzór dali niezaprzeczalne świadectwo tego, że natura musi w końcu ustąpić miejsca łasce, że drżąca musi zatrzymać się przed nią i nie ośmieli się postąpić dalej.